17 marca 2025 roku - tego popołudnia w Filii nr 2 MBP Lublin serwowano wspomnienia dla wielu okraszone nostalgią - nie przesłodzone, ale też bez przesadnej goryczy. Gościem był Wojciech Przylipiak - dziennikarz, bloger i kolekcjoner pamiątek z okresu PRL. W swoim pisarskim dorobku ma reportaże literackie: “Czas wolny w PRL”, “Zakupy w PRL” oraz "Sex, disco i kasety video". Spotkanie toczyło się wokół jego najnowszej książki: „Kelnerki, barmani, wodzireje. Jak obsługiwaliśmy klienta w PRL”, a poprowadziła je Teresa Dras - dziennikarka przez lata związana z “Kurierem Lubelskim”, obecnie współpracująca z kwartalnikiem literackim “Akcent”.
Rozpoczęła od żartobliwej refleksji:
Nie mogę nie zauważyć faktu, że relacja między autorem książki a mną jest cokolwiek perwersyjna, albowiem ja przeżyłam w PRL-u trzydzieści parę lat, a pan tak na oko około dziesięć - i to pan będzie opowiadał, jak było. Ale to nie jest aż tak bardzo paradoksalne, bo upływ czasu sprawił, że ta książka była dla mnie czymś świeżym. Odświeżyła pamięć, w dodatku dowiedziałam się z niej wielu nowych rzeczy
Dla wielu czytelników lektura “Kelnerek, barmanów, wodzirejów…” również wiąże się z odkryciami - m.in. na gruncie lokalnym. Zaskoczenie może wzbudzić, że słynna lubelska restauracja “Karczma Słupska” na rogu Ul. Sowińskiego z Al. Racławickimi była… sieciówką. Urodzony w Słupsku Wojciech Przylipiak rzucił nowe światło na to kultowe dla lublinian miejsce. Autor podkreśla:
To był fenomen gastronomiczny - z jednej strony zaakcentowany regionalizm: tradycyjna polska kuchnia, wystrój, stroje, z drugiej - zaczęto stawiać na wyrafinowany sposób podania, pokazanie gościom, że wyjście do restauracji może być kulturalnym przeżyciem
Wicedyrektor MBP Lublin Renata Filipiak dodała:
Warto wspomnieć, że obecnie jest tam jedna z naszych filii - Bioteka. Jednak zanim zapadła decyzja o jej powstaniu, przez kilka lat lokal stał pusty. Kiedy weszliśmy do tego lokalu, znaleźliśmy z panem dyrektorem Piotrem Tokarczukiem pewien drobiazg...
Z rąk Renaty Filipiak Wojciech Przylipiak odebrał pamiątkowy bloczek kelnerski z logotypem Karczmy Słupskiej. Artefakt z przeszłości dołączył do bogatej kolekcji pamiątek, której część autor zaprezentował na spotkaniu. Uczestnicy mogli zobaczyć na własne oczy: m.in. przykłady jadłospisów, “Poradnik kelnera”, rachunek, tabliczkę informacyjną i oryginalne programy rejsów MS Batory z 1973 roku.
Z rodzinnym miastem Wojciecha Przylipiaka wiąże się ważna dla gastronomii data. To właśnie w Słupsku - 8 marca w 1975 roku - przy barze Poranek wyprodukowano pierwszą pizzę w Polsce. Dziennikarz rozmawiał z kucharką, która ją wyrabiała. Sama musiała się tej sztuki nauczyć, bo przecież oficjalnie nikt przed nią w Polsce tego nie robił. Pomysłodawcą był właśnie założyciel Karczmy Słupskiej, Tadeusz Szołdra.
W opowieści o gastronomii w PRL-u, obwarowanej zapisami i warunkami, raz na jakiś czas pojawiają się ludzie, którzy się wyłamywali, myśleli nieszablonowo i potrafili wdrażać swoje, jak na tamte czasy szalone, pomysły. Wśród nich był Tadeusz Szołdra. To on pojechał do Mediolanu, gdzie spróbował pizzy i postanowił przenieść ją na nasz polski grunt
Jak przystało na bliskość morza, składnikiem pierwszej polskiej pizzy była… wędzona makrela.
Chociaż autor zachował własne wspomnienia z PRL z perspektywy dziecka, to dla niego tylko uzupełnienie imponującej kwerendy i pracy, jaką musiał wykonać, rozmawiając z kilkudziesięcioma osobami z branży gastronomicznej. Jak relacjonuje:
Wpuszczenie mnie do zakładu pracy oznaczało wejście do ich świata. Mówimy o czasach, gdy ludzie na ogół byli związani z miejscem zatrudnienia na całe zawodowe życie: od skończenia szkoły do emerytury. Zatem opowiadając o pracy - opowiadali o swoim życiu. Często na początku, gdy prosiłem ich o opowieści, okazywali zdziwienie, uważali, że w ich życiu nie wydarzyło się nic ciekawego. Ale jak może nie być ciekawe życie pani, która zrobiła pierwszą w Polsce pizzę z makrelą?
Podkreśla też, że - tak jak społeczeństwo PRL musiało nauczyć się jakościowego i zróżnicowanego wypoczynku; w poprzednich książkach przypomniał, że wyjazdy na wczasy dla wielu początkowo były niezrozumiałym kaprysem, a wolne soboty zaczęły stopniowo funkcjonować dopiero w latach 70-tych - tak samo Polacy uczyli się sztuki jedzenia i celebracji posiłków. Teresa Dras przywołała przykład z restauracji “Stylowa” z Nowej Huty, gdzie początkowo trzeba było pokonać niechęć klientów wobec kawy serwowanej w filiżankach - dopominano się swojskich szklanek w koszyczkach.
Kiedy w Warszawie w latach 50-tych pojawiła się pierwsza chińska restauracja “Szanghaj” założona przez chińskiego emigranta Lu Juana Ou, autor porównał to wydarzenie do lądowania UFO. Tamtejsza egzotyka przekraczała granice wyobraźni i podniebień wielu obywateli, chociaż z czasem kuchnia “naszych przyjaciół” z szeroko pojętym azjatyckim menu wkroczyła na salony, oczywiście pozostając w zasięgu osób uprzywilejowanych.
Do atrakcji “nie dla wszystkich” należała także szczecińska “Kaskada” - 4-piętrowy kompleks gastronomiczny - “im wyżej, tym bardziej ekskluzywnie” - która święciła triumfy wśród elit lat 60-tych i 70-tych. “Kaskada” przyciągała nie tylko ofertą kulinarną, ale też bogatym programem rozrywkowym - pokazami artystycznymi, cyrkowymi, a nawet… striptizem, który, jeśli wierzyć relacjom świadków, prezentowany był jako gwóźdź programu w formie nieurągającej dobremu smakowi, przynajmniej w początkowych latach. Z czasem “Kaskada” podupadła, a w latach 80-tych została strawiona przez tragiczny w skutkach pożar.
Szczytem luksusu w okresie PRL był wspomniany już MS Batory - kontynuator przedwojennych tradycji. Rejs transatlantyckim statkiem pasażerskim uchodził za ekskluzywne przeżycie, niedostępne dla większości osób. Same pieniądze nie torowały drogi do tego elitarnego wypoczynku - tu niezbędne były wpływy i przynależność do określonej grupy społecznej.
Na pociechę statystyczny Polak mógł skorzystać z dynamicznie rozwijającej się oferty restauracji i barów. Tutaj czekał na nich:
Szafarz, opiekun, doradca, spowiednik, druh. Lub gad, truciciel, oszust, [...] co skrycie pluje gościowi w talerz i życzy mu najgorszego
- ten cytat Marka Piwowskiego o zawodzie kelnera przytoczyła Teresa Dras.
Profesja obrastała legendą, a wiele jej tajników do dziś pozostaje tajemnicą - relacje z okresu PRL są pełne sprzeczności. Z jednej strony - mamy poważne podejście do obowiązków i etos pracy, z drugiej: rozbudzające wyobraźnię i pełne czarnego humoru wpisy z “Ksiąg życzeń i zażaleń”. Jak twierdzi autor, który odbył wielogodzinne rozmowy z przedstawicielami m.in. tej profesji, z pewnością i tu, i tam kryje się nieco prawdy.
„Kelnerki, barmani, wodzireje” dokumentują także ikony, takie jak szatniarz Franek ze SPATIF-u: wpływowy człowiek-orkiestra, pełniący wiele nieformalnych funkcji; handlujący papierosami, walutą, niestroniący od hazardu.
Na pogrzebie pana Franka była masa ludzi, ale część przyszła z uśmiechem na ustach, bo wiedzieli, że ich dług został właśnie umorzony
-mówił Wojciech Przylipiak.
Opowieści autora w lokalnym wymiarze uzupełniły anegdoty i refleksje ze strony publiczności. Elżbieta Cwalina przypomniała dzieje Kawiarni Artystycznej “Hades”, które okrasiła refleksją o zmieniających się tradycjach i klientach, z kolei Małgorzata Nakonieczna wspominała m.in. lata świetności kombinatu gastronomicznego "Astoria", której szefowała jej mama.
Dla niektórych z nas była to podróż sentymentalna. Dla młodszego pokolenia - garść nowości
- podsumowała spotkanie wicedyrektor Renata Filipiak.
Wojciech Przylipiak potwierdził, że już snuje plany na kolejne reportaże literackie związane z okresem PRL. Czas płynie nieubłaganie, dlatego autor korzysta z okazji do rozmów z ostatnimi świadkami osób pamiętających wczesne lata epoki PRL.
Książka „Kelnerki, barmani, wodzireje. Jak obsługiwaliśmy klienta w PRL” jest dostępna w wybranych filiach MBP Lublin, podobnie jak pozostałe pozycje Wojciecha Przylipiaka. Jego kolekcje i odkrycia można obejrzeć na Instagramie ( @bufetprl ) oraz blogu.
Tekst i zdjęcia: Aleksandra Flis